Maryla Rodowicz
"Pracowaliśmy z Anką niezbyt długo w rezultacie, bo zdążyliśmy nagrać z nią tylko trzy utwory. Nie bardzo fortunny był tytuł pierwszego utworu ("Nic nie może wiecznie trwać") w zestawieniu z tym, co się stało. Anka go tak po prostu świetnie wyśpiewała, że chyba bardzo pomogła kompozycji i stał się bardzo dużym przebojem w Polsce".
Romuald Lipko
"Ania nie miała w sobie nic z gwiazdy, może dlatego, że była prawdziwa gwiazdą. To ujemne znaczenie tego słowa może polegać na jakimś, powiedzmy rozkapryszeniu, na jakichś trudnościach, przewróceniu w głowie. Ania nie miała takich cech. Zawsze była osobą niesłychanie pogodną, skromną, właśnie głównie interesowało ją w pracy to, aby osiągnąć jakąś doskonałość i to wyróżniłbym bardzo jako cechę dość wyjątkową wśród naszych piosenkarzy, którym może za łatwo przychodzą sukcesy. Jej sukcesy były wypracowane wieloma próbami, dużą i ciężką pracą".
Witold Orzechowski
"Nigdy nie dała mi odczuć tego, że ona jest wielką gwiazdą, a ja jestem menadżerem, który właściwie powinien spełniać wszystkie zachcianki gwiazdy. Ona nigdy nie była gwiazdą w życiu prywatnym, czy zawodowym. Po prostu zawsze była bardzo równa, bardzo fajna, w bardzo przyjacielski sposób odnosiła się do wszystkich ludzi, którzy z nią współpracowali i nie tylko. Jej stosunek do ludzi, z którymi się stykała, do widzów, do słuchaczy, do jej wielbicieli był taki sam, zawsze bardzo serdeczny, bardzo sympatyczny".
Jerzy Chrzanowski
"Pamiętam jak Jarek przyprowadził do zespołu Waganci naprawdę bardzo śliczną dziewczynę i powiedział: To będzie nasza solistka. Popatrzyłem na Anię z pewnym powątpiewaniem, więc Jarek szybko dodał:
Zobaczysz, za pięć lat będzie to gwiazda pierwszej wielkości... Jak zwykle po dłuższym okresie nieobecności oczekiwaliśmy na przyjazd Ani, nie doczekaliśmy się... Trudno jest się żegnać z przyjaciółmi, gdy opuszczają nas na choćby krótki okres. Ciężko, naprawdę ciężko jest nie móc ich powitać. Ania była wspaniałą przyjaciółką, każdego, kogo spotkała w życiu, a chyba najbardziej tych, którzy pokochali pieśń i taką pozostanie w mej pamięci".
Lech Konopiński
"Próbowała zrealizować według jakiegoś bliższego sobie pomysłu program TV, który nie doszedł do skutku. Ona chciała tam zawrzeć pewne prawdy o wykonawcy muzyki rozrywkowej, żeby tam nie było tysiąca strojów, w które się człowiek przebiera, wielkich baletów itp. Miał to być program filmowany kamerą, który pokazywałby po prostu życie na trasie. Miał być czymś bardzo bliskim".
Bogdan Olewicz
"Najchętniej słucham Ani Jantar. Lubiłam ją najbardziej spośród piosenkarek polskich. Włączyłam nawet do swego repertuaru Jej piosenki: "Za wszystkie noce", "Baju - baj", "Nie wierz mi, nie ufaj mi".
Eleni
"Z Anią spotkałem się w 1973 roku na trasie koncertowej. Obiecała nawiązać ponownie kontakt ze mną i współpracę. I słowa dotrzymała. Gdy przystępowała do rejestracji piosenek na swój trzeci longplay "Zawsze gdzieś czeka ktoś" zaproponowała mi nagranie w duecie piosenki "Kto umie tęsknić". Po dokonaniu nagrań dla radia i "Tonpressu" wyjechaliśmy na wspólne koncerty po kraju, a potem do NRD i Czechosłowacji. Wcześniej podpisane umowy na występy zagraniczne, które musiała sukcesywnie realizować, przerwały naszą działalność na krótki, jak się wydawało, czas. Rozstaliśmy się z nadzieją na szybkie spotkanie i pracę. Nie mogę i nie potrafię uzmysłowić sobie, że drogi nasze już się nigdy nie spotkają. Znałem Anię bardzo długo, to była i wspaniała dziewczyna i artystka, jak również prawdziwy przyjaciel z estrady".
Andrzej Tenard
"Jarek skomponował muzykę, mając na myśli już wykonawczynię - Halinę Frąckowiak i jeszcze nie wiedzieliśmy, że będzie to piosenka jakby poświęcona pamięci Anny Jantar. Po prostu Jarek powiedział - Napisz to dla mnie. Chcę, żeby to był ciepły tekst, bardzo intymny, osobisty. Napisałem tekst o dziewczynie, która zniknęła z ulicy, zniknęła z miasta, po której pozostało trochę wierszy, trochę muzyki i ludzka pamięć. Jest to piosenka i o Annie Jantar, i o ludziach takich jak właśnie ona".
Janusz Kondratowicz
"Po raz pierwszy zobaczyłem Anię chyba w 1968 r. w klubie "Nurt". Tym samym klubie, który wychował na piosenkarkę Urszulę Sipińską. Ania, skończywszy średnią szkołę muzyczną, rozpoczynała skromnie - jako pianistka. Jej uroda i znakomity słuch, a także wyjątkowo miły, ciepły, trochę smutny głos zwróciły uwagę kierownictwa "Nurtu". Już w 1968 r. siedemnastoletnia debiutantka stanęła na krakowskiej estradzie jako reprezentantka środowiska poznańskiego na piątym Festiwalu Piosenek i Piosenkarzy Studenckich. Festiwal wygrała Maryla Rodowicz, ale i Ani przypadło w udziale jakieś wyróżnienie. Rok później z grupą Polne Kwiaty wyjeżdża Ania do Świnoujścia na studencką FAMĘ, gdzie zdobywa nagrodę za interpretację. Młodą, nieźle zapowiadającą się piosenkarkę zauważa szybko poszukujący solistki do zespołu Waganci - Jarek Kukulski. Pamiętam, jak Jarek przyprowadził po raz pierwszy skromniutką, naprawdę śliczną dziewczynę i powiedział - To będzie nasza solistka" Spojrzałem z wielkim powątpiewaniem, więc Jarek szybko dodał - Zobaczysz, że za pięć lat będzie to gwiazda pierwszej wielkości. Występ Wagantów wspomaganych na festiwalu opolskim przez impresaria lubelskiego przeszedł bez echa. Jednakże Ania nie rezygnowała".
Lech Konopiński
"Pamiętam Annę Jantar jeszcze z dzieciństwa. Zresztą kto jej nie pamięta. Śpiewałam będąc małym dzieckiem jej piosenki. Ogromnie wstrząsnął mną dzień, kiedy powiedziano o tym wypadku. Nagle zniknął ktoś, kogo darzyłam sympatią, tego nie mogłam zrozumieć i przez wiele lat było to dla mnie niezrozumiałe. Po latach poznałam Natalię i kiedy zrodził się pomysł koncertu poświęconego Annie Jantar, pomyślałam, że skoro Natalia jest w stanie psychicznie coś takiego zorganizować i unieść to, to przecież i ja mogę spróbować zinterpretować piosenki Anny Jantar i z przyjemnością przyjęłam zaproszenie do tych koncertów. Ostatnio w Bydgoszczy odbył się podobny koncert i współczułam bardzo Natalii, ponieważ widziałam, że jest to dla niej ogromne przeżycie i nie wyobrażałam sobie po prostu być na jej miejscu. Myślę, że takie koncerty są bardzo potrzebne. Przypominają o kimś wartościowym. Anna Jantar była wspaniała wokalistką i wniosła przede wszystkim bardzo dużo uśmiechu i lekkości w polską piosenkę. Z przyjemnością wystąpiłam w tym koncercie, aczkolwiek ze smutkiem w głosie. Piosenka, którą śpiewałam też była trochę smutna - "Jak w taki dzień deszczowy".
Kasia Kowalska
"W słoneczne przedpołudnie dnia 14.03.1980 r. wracała Ania do domu z kolejnego tournee po USA. Natalia stęskniona za matką już od wczesnego ranka żyła zbliżającym się spotkaniem z nią. We troje (z córką i mamą Anny) pojechaliśmy na lotnisko, by powitać Anię. Niestety, nie dane nam było uścisnąć jej jak zwykle... Zginęła tragicznie, prawie u progu domu, będąc w najlepszym okresie swego talentu. Pozostawiła w bólu nie tylko nas, ale także niemałe grono swych wielbicieli... Była uroczym, prostolinijnym, szczerym i pełnym radości życia człowiekiem. Posiadała cenny dar przezwyciężania własnych smutków i problemów na rzecz niesienia radości innym w śpiewanych przez siebie utworach. Taką pozostanie Ania w mej pamięci na zawsze i taką też pozostanie zapewne w pamięci tych wszystkich, którzy pokochali ją i jej piosenki..."
Jarosław Kukulski
"Anna Jantar była dla mnie najbliższą przyjaciółką. Od tragicznej katastrofy lotniczej minęło przeszło 4 lata. Była wielkim talentem, prawdziwą artystką. Tutaj w Opolu na tej właśnie scenie wielokrotnie ją państwo oklaskiwali. Ja śpiewam państwu piosenkę, którą dedykuję jej pamięci".
Halina Frąckowiak
"O tragicznej śmierci Ani dowiedziałem się z radia, będąc z rodziną w Zakopanem.
W słoneczny zimowy dzień w żałobnej zadumie oddałem się wspomnieniom.
Jaka była Ania? Na pewno była życzliwa i przyjazna ludziom. Nie była gwiazdą, primadonną z fochami i manierami. Była autentyczna w swoich odczuciach. Te cechy zjednywały jej sympatię. Tak odbierali ją najbliżsi i taką ją kochali.
A jaką była piosenkarką? Była profesjonalistką. Błyskotliwa w przyswajaniu materii muzycznej, autentyczna w interpretacji tekstu. Ciągle poszukująca nowego repertuaru tak polskiego jak i zagranicznego.
Nagrania zrealizowane w 1979 roku, a więc na niecały rok przed śmiercią, są najlepszym tego dowodem. Zaledwie kilka miesięcy przed wyjazdem Ani na koncerty do Stanów Zjednoczonych, została nagrana jej ostatnia płyta, na której znalazły się m.in. takie piosenki jak: "Gdzie są dzisiaj tamci ludzie", "Do żony wróć", "Nic nie może wiecznie trwać", "Spocząć". Będąc producentem jej ostatniej płyty z wielką radością słuchałem i odkrywałem nowe możliwości interpretacyjne i wokalne Ani.
Jestem głęboko przekonany, że gdyby była wśród nas, to byłaby również dzisiaj piosenkarką wielkiego formatu.
Jej interpretacje światowych przebojów, które miała w swoim repertuarze, m.in. takich jak: "Hopelessly devoted to you", "You are the one that I want", "Jambalya", "Hasta manana", niczym nie ustępowały oryginałom, a często były od nich ciekawsze.
Smutno, że już nie mieszkasz tu z nami Aniu".
Andrzej Bronarski
Anna Jantar - "Z przebojem przez lato"
Anna Jantar i John Lennon w przedostatnim plebiscycie muzycznym "Panoramy" otrzymali od naszych Czytelników tyle dowodów pamięci, iż — zgodnie z propozycją jednego z głosujących — zajęli miejsca obok najpopularniejszych gwiazd sezonu, jako WIELCY NIEOBECNI. Historia powtórzyła się w przypadku naszego najnowszego konkursu "Z PRZEBOJEM PRZEZ LATO": "Panorama" i "Lato z radiem" bombardowane były wręcz prośbami o przypomnienie Anny Jantar, przy czym wskazywano zwłaszcza na piosenkę "Do żony wróć". Nagrana swego czasu na płycie długogrającej Tonpressu — przyćmiona została przez przeboje takie, jak "Nie ma piwa w niebie", "Nic nie może wiecznie trwać" czy "Wielka dama tańczy sama". Obecnie, odkryta na nowo przez Polskie Radio (J. Gadomski), ma szansę stać się "hitem'82"...
Uporczywa niechęć do pogodzenia się z odejściem "słonecznej gwiazdy" — jak również nazywano Annę Jantar od czasu wylansowania przez nią pamiętnego przeboju "Tyle słońca w całym mieście" Jarosława Kukulskiego i Janusza Kondratowicza — zaowocowała na koniec irracjonalną plotką dowodzącą, iż nie tylko blaski, ale i cienie sławy mogą wydłużać się nawet poza przysłowiowy kres życia.
Tak czy inaczej, piosenkarka towarzyszy nadal tym, którzy kolekcjonują jej płyty i kasety, głosują na Jej przeboje na antenie, piszą do nas z prośbą o zdjęcia i plakaty (nie mamy już ani jednego, słowo honoru!), a nawet proszą o przypomnienie drukowanych w "Panoramie" rozmów z piosenkarką.
Pisaliśmy o niej raz pierwszy w 1970 roku, kiedy to absolwentka Państwowej Średniej Szkoły Muzycznej w Poznaniu, zadebiutowała jako wokalistka w młodzieżowym zespole Waganci, nagrywając równocześnie swój pierwszy przebój "Co ja w tobie widziałam". W zespole tym poznała również swojego przyszłego męża — Jarosława Kukulskiego, współautora jej późniejszych sukcesów antenowych. "Najtrudniejszy pierwszy krok" — to tytuł piosenki ich obojga, po rozstaniu się z grupą Waganci, a zarazem moment "narodzin gwiazdy"...
O niełatwej metamorfozie, jaką przebyła w 1973 roku Anna Jantar, traktował również nasz pierwszy z nią wywiad. Od tej pory nazwisko piosenkarki praktycznie nie schodzi z łamów "Panoramy": w relacjach z festiwali w Opolu i Sopocie, na listach przebojów i w dorocznych plebiscytach piosenkarskich, w kolejnych wywiadach i w naszych korespondencjach zagranicznych... Szczególnie wiele miejsca poświęciliśmy jej w roku 1974, kiedy to najpierw na Festiwalu Opolskim zaśpiewała "Tyle słońca w całym mieście" (w rok później znaleźliśmy ten przebój na płytach zagranicznych na MIDEM w Cannes), a następnie została laureatką międzynarodowych festiwali: Castlebar'74. i Coup d'Europe de la Chanson. W 1975 roku oklaskiwaliśmy Annę Jantar w Sopocie, to samo miała okazję uczynić po raz pierwszy publiczność po obu stronach oceanu: w Związku Radzieckim i w Stanach Zjednoczonych, w NRD i RFN, w Jugosławii i na Węgrzech...
Każdy następny sezon przynosił dalsze przeboje — "Gdzie nie spojrzę ty", "Tylko mnie poproś do tańca", "Staruszek świat"; krążki zamieniające się w Złote Płyty; programy telewizyjne i recitale festiwalowe; wreszcie bliższe i dalsze podróże zagraniczne, w tym do USA i Kanady, z których trzecia — w 1980 roku — miała okazać się ostatnią... Anna Jantar miała wówczas za sobą nagrania do filmów "Cygańska jesień" i "Nie zaznasz spokoju", kolejne nagrania płytowe w języku angielskim, wreszcie pracę nad nowym longplayem dla Tonpressu i równocześnie własnym, nowym "wizerunkiem" artystycznym. Pełna była ciekawości życia, wiary, iż sztuka jest niekończącym się poszukiwaniem... Cząstka tych poszukiwań pozwoliła jej pozostać, także na tych szpaltach i na antenie Polskiego Radia, ale przede wszystkim, w żywej pamięci tysięcy swoich wielbicieli.
"Anna Jantar - Przetrwanie w piosence"
Przyznam, iż z pewnym zniecierpliwieniem czytam listy z prośbami (ba, nawet z kategorycznymi wołaniami) o rocznicowe publikacje poświęcone zmarłym idolom - Johnowi Lennonowi, Elvisowi Presleyowi, Jimiemu Hendrixowi czy Janis Joplin... Biorąc pod uwagę, że swoich miłośników mają także Scott, Morrison, Epstein, Marley i dziesiątki innych gwiazd zagranicznych i krajowych, rubryka taka jak nasza musiałaby mieć w istocie charakter "zaduszkowy". Miałby że kalendarz smutnych rocznic, a nie bieżący sezon koncertowy, wyznaczać rytm muzycznych publikacji?
Nie oznacza to jednak, iż - abstrahując od obwiedzionych czarną ramką dat - pragnąłbym każdorazowo zamykać oczy na ewidentne przykłady "trwania" indywidualności muzycznych, których na pozór od dawna już nie ma wśród nas. Toteż uważam, że okazja do napisania o Lennonie, Marleyu czy Annie Jantar nadarza się zawsze, gdy estradowy sejsmograf przypomina, że ta czy inna gwiazda wyszła zwycięsko z próby czasu; że odszedłszy - pozostała nadal wśród żywych...
Tak było niedawno z pożegnalną płytą Johna Lennona "Milk and Honey", tak jest z trwającą mimo upływu lat popularnością Presleya i Hendrixa, tak w końcu jest z naszymi rodzimymi gwiazdami: Anną German, Ryszardem "Skibą" Skibińskim, czy wreszcie z Anną Jantar. Zwłaszcza ta ostatnia piosenkarka w przedziwny sposób zdołała zachować, a nawet poszerzyć grono swoich zwolenników (i to w czasie, gdy wielu jej estradowych rówieśników musiało ustąpić pola napierającej gwałtownie fali rocka)... Poniekąd paradoksalnie, śmierć pozwoliła Annie Jantar - nie zawsze docenianej za życia przez tzw. ambitną krytykę - stworzyć swoją własną legendę i zachować pozycję gwiazdy, nie tylko u nostalgicznie nastrojonych 35 - latków, ale i w kręgu bardzo "zielonej" młodzieży, która nie bardzo już może ją pamiętać.
Piosenki Anny Jantar wciąż goszczą w radiu, mniej znane jej nagrania zdobywają rozgłos jako antenowe "odkrycia" (vide: "Do żony wróć" w ostatnim Lecie z Radiem), każdy z jej telewizyjnych comebacków staje się sukcesem, a szefowie Polskich Nagrań i Tonpressu zasypywani są prośbami o reedycję jej niezapomnianych longów, które na giełdach płytowych konkurują cenami z najnowszymi krążkami modnych wykonawców.
Faktem jest, że do takiego obrotu sprawy przyczyniła się także sama piosenkarka, która pod koniec lat 70., przeżyła znamienną ewolucję swojego talentu: od beztroskich dziewczęcych piosenek, takich jak: "Najtrudniejszy pierwszy krok", czy "Tyle słońca w całym mieście", aż po dojrzałe, nasycone świadomością przemijania przeboje: "Spocząć", "Nie ma piwa w niebie", a zwłaszcza "Nic nie może wiecznie trwać" (swoją drogą zdumiewa to przeczucie losu u gwiazdy, która w chwili śmierci nie miała nawet ukończonych 30. lat!).
Wtajemniczeni wiedzą, że Anna Jantar wracając wiosną 1980 roku do kraju, przygotowana była - psychicznie i artystycznie - do metamorfozy, jaką w sferze image'u i repertuaru niosła planowana współpraca z lubelską Budką Suflera. Skądinąd fachowcom wiadomo również, że Romuald Lipko i Andrzej Mogielnicki - po kilkumiesięcznym szoku, spowodowanym tragicznym zniknięciem upatrzonej gwiazdy - zdołali ulokować swój "kapitał" twórczy w osobie młodszej o 5 lat Izy T.
Nawiasem mówiąc tragiczne, ale całkiem jednoznaczne odejście Anny Jantar wywołało przed dwoma, trzema laty falę najbardziej nonsensownych plotek. Tymczasem banalne na pozór, lecz - moim zdaniem - o wiele bardziej tajemnicze "wyparowanie" jej następczyni, gwiazdki stojącej wówczas u szczytu powodzenia w kraju - i mającej szansę jak najbardziej legalnego startu do kariery międzynarodowej - o wiele prędzej usprawiedliwiałoby ewentualne spekulacje plotkarzy.
Wracając jednak do "bursztynowej gwiazdy", kolejnym symptomem jej przetrwania - nie licząc ogromnej ilości listów od wielbicieli - jest ostatnio działalność rosnących jak grzyby po deszczu jej fan - clubów. Warszawa, Łódź, Kraków... Wystawy pamiątek, projekcje z ampexu, wreszcie planowany na przyszły rok wielki koncert w Sali Kongresowej, mający upamiętnić piątą rocznicę śmierci piosenkarki. Gotowość wzięcia udziału w programie, którego kierownictwo artystyczne warszawski klub Anny Jantar zaproponował Jarosławowi Kukulskiemu, wyrazili już m.in. Romuald Lipko i Budka Suflera, Eleni, Halina Frąckowiak, Bogusław Mec, Zbigniew Wodecki, a także Zbigniewie Hołdys, który już akompaniował Annie - z nieistniejącym już również Perfectem - podczas jej ostatniego pobytu w Stanach Zjednoczonych.
W czwartą natomiast rocznicę krakowski Klub Wielbicieli Anny Jantar, działający przy Pałacu Młodzieży i zrzeszający blisko 2 tys. członków (!), zorganizował dzień wspomnień poświęconych piosenkarce. Młodzi fani zdołali przygotować m.in. zaskakująco bogatą, źródłową ekspozycję, złożoną zarówno z dokumentów rodzinnych, jak też materiałów agencji koncertowych firm fonograficznych i archiwów prasowych. Na otwarcie wystawy przybyła matka zmarłej tragicznie gwiazdy, pani Halina Szmeterling wraz z córką artystki, niespełna 8 - letnią Natalką. Podczas spotkania zorganizowanego z tej okazji w salce widowiskowej Pałacu przy ul. Krowoderskiej, znany popularyzator kultury muzycznej wśród młodzieży - red. Józef Pielka wręczył w imieniu Estrady Młodych i Pagartu, ufundowaną przez te instytucje Nagrodę im. Anny Jantar dla "nowej twarzy" estradowej (jej pierwszym laureatem został Jan Jakub Należyty, który w dalszej części wieczoru wystąpił z własnym mini - recitalem).
Ustanowienie nagrody dla młodej indywidualności piosenkarskiej nieprzypadkowo związane zostało ze wspomnieniem Anny Jantar, artystki, której droga na "top" wcale nie była usłana różami - pisała o tym "Panorama" w artykule poświęconym meandrom naszej promocji estradowej "pierwszy krok w chmurach" już w roku 1973... Ekspozycja krakowska uświadamia dość wyraźnie młodym fanom, iż kariera gwiazdy niewiele miała w sobie z bajki; przypomina także, że staranną edukację muzyczną rozpoczęła ona już w czwartym roku życia, jako "cudowne dziecko" w klasie fortepianu prof. Waschko. Kolejne etapy to podstawowa i średnia szkoła muzyczna, pierwsze kroki w kręgu estrady studenckiej w poznańskim klubie "Od nowa", Kraków i FAMA, na koniec opolski debiut - wraz z zespołem Waganci, z którym nagrała swój pierwszy przebój "Co ja w tobie widziałam". Nawet jednak późniejszy "hit" tej miary, co "Tyle słońca w całym mieście" niedostrzeżony został przez słynące z pomyłek jury Opola, by uzyskać satysfakcję dopiero na Międzynarodowym Festiwalu Piosenki Sopot '75. Od tej też pory datują się zagraniczne sukcesy piosenkarki, przyrównywanej w Castlebar przez twórcę przebojów Toma Jonesa i Engelberta Humpredincka - Leesa Reeda do Nany Mouskuri i Vicky Leandros (być może nieprzypadkowe jest więc sięganie po "emploi" Anny przez jeszcze jedną gwiazdę z helleńskim rodowodem - a mianowicie Eleni).
Jednakże Anna Jantar, która wracała do Polski 14 marca 1980 r. samolotem z Nowego Jorku była już zupełnie odmiennego typu piosenkarką - "kobietą trzydziestoletnią", w tym najlepszym broadwayowskim znaczeniu, które przywodzi na myśl początek dojrzałych karier Lizy Minnelli, Bette Midler czy Barbary Streisand. Nie zdążyła, niestety, przekroczyć tego Rubikonu, pozostawiając po sobie jedynie wspomnienie barwnej rozśpiewanej młodości i ekscytującej nadziej na "wielką przemianę"...
Nasz dzisiejszy "portret na życzenie" - będący odpowiedzią na niezliczone listy jakie nadeszły do redakcji - ma charakter wyjątkowy: drukujemy na sąsiedniej stronie ostatnie zdjęcie Anny Jantar, nigdy dotąd niepublikowane, a pochodzące ze zbiorów rodzinnych. Piosenkarka sfotografowana została na kilka minut przed odlotem do Polski na nowojorskim lotnisku przez jednego z odprowadzających ją muzyków. Za udostępnienie fotosu dziękujemy Rodzinie artystki oraz prezesowi Klubu Wielbicieli Anny Jantar - Robertowi Pawlakowi.
Zygmunt Kiszakiewicz
"11 lat minęło, kiedy na korytarzu w radiu przy ul. Woronicza spotkałem parę młodych i nieznanych mi ludzi. Moją uwagę przykuła do siebie śliczna, zgrabna dziewczyna, a właściwie jej duże, trochę melancholijne oczy i piękne czarne włosy opadające na ramiona. Pomyślałem, że to pewnie debiutująca w telewizji aktorka zabłądziła na nasze radiowe korytarze. Zacząłem żałować, że nie pracuje w telewizji, gdzie częściej można spotkać tak piękne dziewczyny. Po kilku minutach wezwał mnie do swego gabinetu mój ówczesny szef i jakże było moje zaskoczenie, gdy przedstawił mi spotkaną wcześniej parę: Anna Jantar - powiedział. - Solistka zespołu Waganci oraz Jarosław Kukulski - kierownik tegoż zespołu i kompozytor. To nasi goście z Poznania, którzy niedawno dla Studia Rytm nagrali kilka piosenek. Przyznam się, że nic mi te wówczas nazwiska nie mówiły. Myślałem tylko o tym - Dobrze, że również do radia przychodzą takie ładne dziewczyny. Wręczając mi taśmę z nagranymi nowymi piosenkami, szef dodał jeszcze: Przesłuchaj to i może przeprowadzisz z państwem rozmowę. Wszystko dobrze - pomyślałem, tylko, że ja o tych ludziach nic nie wiem, więc jak z nimi rozmawiać. Trudno, będą musieli mówić o sobie. A może dowiem się czegoś o nich z ich piosenek? I tak ułożyła się pewna, przynajmniej dla mnie, logiczna całość. Nie spodziewałem się wówczas, że ta skromna, pełna wdzięku, ale trochę przestraszona dziewczyna stanie się jedną z gwiazd naszej estrady, oklaskiwaną na obu półkulach. Nikt tego nie przewidywał, że utwory te to zapowiedź następnych, coraz lepszych przebojów ich twórcy - Jarosława Kukulskiego. Piosenki Ani często goszczą na naszej antenie, szczególnie te z ostatniego longplaya nagranego dla wytwórni "Tonpress" (...)"
Michał Rybczyński
Rozmowa ze Sławomirem Wesołowskim
- W jaki sposób poznałeś Anię?
- Anię poznałem dość dawno, przy okazji nagrań w studio "Tonpressu". Nagraliśmy jedną z ostatnich jej piosenek "Spocząć". Pamiętam, że był to bardzo dziwny tekst, tak, jakby wyśpiewała swoją przyszłość... Chcieliśmy wprowadzić parę poprawek do tego nagrania. Czekaliśmy aż wróci ze Stanów (...)
- Jaka według ciebie była Ania?
- W chwili śmierci Ania miała 29 lat. Była osobą bardzo miłą, sympatyczną, bardzo fajnej urody. Miała przyjemny, subtelny głos.
- Co spowodowało, że piosenkę "Ocean wspomnień" w wykonaniu zespołu Papa Dance została dedykowana Ani?
- Po latach, gdy powstał Papa Dance wydawało mi się, że Anie powinna stać się "patronem" zespołu. Zbiegiem okoliczności FC Papa Dance jest w tym samym miejscu, w którym dawniej był klub Ani. Poza tym Ania mieszkała niedaleko. Czuliśmy ja i Mariusz Zabrodzki fale wspomnieniowe w jej kierunku. Poczuliśmy chęć zrobienia czegoś dla Ani Jantar. Wybraliśmy piosenkę "Ocean wspomnień", aby ją jej poświęcić. Poświęciliśmy ten utwór Ani jako symbol młodości innego pokolenia.
Rozmowa z Romualdem Lipko
- Kiedy i jak poznał pan Anię?
- To stara historia, znaliśmy się prywatnie jeszcze przed momentem współpracy, gdzieś od 1977 r. Poznałem ją podczas festiwalu sopockiego.
- Jaką była osobą?
- Taką, jaką ją wspominamy i w pracy i prywatnie. Była szalenie miła, sympatyczna. Przede wszystkim Ania lubiła młodych ludzi, co uzewnętrzniała na każdym kroku i było dla niej charakterystyczne. Nie przebywała gdzieś tam ze starymi kompozytorami, działaczami - tylko jak festiwal to właśnie gdzieś się tam grupowała, gdzie młodzi ludzie, gdzie coś się dzieje.
- Jak wam się razem współpracowało?
- To była współpraca bardzo krótka. Trudno cos powiedzieć. Zaczęliśmy tę pracę od olbrzymiego dla niej sukcesu, a sukces zawsze ludzi jednoczy. Było to bardzo miłe, ze wszystkich stron wspaniałe, niezapomniane przeżycie. Współpraca z nią była szalenie poprawna, bo ja byłem w roli kompozytora i jej kolegi muzyka, a ona w roli piosenkarki, więc wspaniale się dopełnialiśmy. Podejrzewam, że można byłoby cos więcej powiedzieć, gdyby nie nieszczęście... Znajomość (ta zawodowa) trwałaby do dziś.
- Czy podczas pobytu Ani w USA powstały dla niej jakieś piosenki?
- Tak i są w szufladzie.
- Czy to znaczy, że nikt tych piosenek nie zaśpiewał i nie zaśpiewa?
- Absolutnie nie. Niewiele tych piosenek powstało. Dostałem od niej kartkę ze Stanów, na której zapowiedziała swój powrót innym samolotem. Dlatego, gdy ten samolot się rozbił, byłem święcie przekonany, że ona nie była w tym samolocie. Natomiast ona przyśpieszyła swój powrót z powodu Natalii i stało się to, co się stało... Natomiast generalnie ona przylatywała zawsze trochę wcześniej niż planowała i w kartce prosiła mnie o przygotowanie dla niej materiałów, studia i możliwości nagraniowej na troszeczkę odleglejszy termin niż w sumie sama wymyśliła.
- Co pan czuje, gdy widzi pan Anię w TV, słyszy w PR - szczególnie w piosence "Nic nie może wiecznie trwać"?
- Można to oczywiście skomentować jakimś łzawym stwierdzeniem, wzruszeniem. Trudno by go nie było okazywać skoro pozostała po niej przyjaźń i dobre wspomnienia. Natomiast jest coś naturalnego w życiu, w tym, co robimy - bo wciąż wiemy, że może to się przydarzyć każdemu. Dużo czasu, połowę życia spędzamy w samolotach, samochodach, a ona była jedną z takich tragicznych ofiar - szkoda, że aż tak dużą. To prawda, że każdemu człowiekowi należy się życie, natomiast niekiedy giną ludzie, którzy są własnością społeczną - a ona była taką własnością.
- Jak przyjęliście fakt rozbicia się samolotu i wiadomość?
- To było akurat w nocy, pisałem dla niej numer na Tokio. Przypadek zrządził, ze akurat tej nocy w studio postanowiłem do jej głosu dograć inaczej zaaranżowany podkład. To było tak: całą noc miałem wycięty tylko sam głos Anki i pozostawioną tylko perkusję grałem inne instrumenty. Poszedłem spać. Rano obudziła mnie żona i powiedziała: Słuchaj, Anka nie żyje.
- Jaka to była piosenka?
- Po polsku, z polskim tekstem nazywała się "Do żony wróć", ale ona miała jeszcze nagrany angielski tekst.
- Mamy nagrane, prócz piosenki "Czas ołowiu", jeszcze "Słońca jakby mniej".
- To właśnie jest o Ani. To ciekawa historia z tą piosenką. Tego dnia zadzwonił do mnie Mogielnicki i powiedział mi, że napisał tekst o katastrofie samolotu. Ja ten tekst obejrzałem i zatelefonowałem do niego - O czym ty piszesz, to są niekomunikatywne sprawy dla ludzi w Polsce. To było dnia poprzedniego (13 marca). Następnego dnia rano zadzwonił do mnie i powiedział - Popatrz, jestem prorokiem. Powiedziałem mu, aby napisał tekst i nagramy na ciepło piosenkę poświęconą Ance. On to ładnie zrobił, ponieważ tekst ten komponuje się - "Słońca jakby mniej" - odwrotność jej pierwszego hitu, a choć nie może nic wiecznie trwać - to ostatni jej hit, to są stany dwóch nocy po jej śmierci.
"Z Anną nagrywałem prawdopodobnie jej ostatni program telewizyjny. Robiliśmy - jak zwykle zresztą w telewizji - szybko program na dzień budowlanych. Budowlani prosili po prostu o tych ludzi, których lubią, którzy są popularni wśród nich i między innymi padło nazwisko Anki. Kiedy do niej telefonowałem, powiedziała: - Słuchaj, Mariusz, ja cię przepraszam, ale wiesz, mam przed sobą ten wyjazd do Stanów; no ale jakoś, ponieważ znamy się bardzo wiele, wiele lat, udało mi się Anię namówić. Zresztą nie lubiła specjalnie plenerowych występów, jak chyba większość wykonawców. Akurat tak składało, że jednak tutaj był to plener dość specyficzny. Była to wstawa sprzętu budowlanego i wobec tego musiała się poruszać wśród tych potężnych maszyn, dźwigów. Przyjechała oczywiście na plan, jak zwykle nie ona, ale my byliśmy spóźnieni. W pewnym momencie, realizując oczywiście fragmentami piosenkę, reżyser zażądał od Ani, żeby weszła po takiej sporej ilości schodów metalowych, wąskich, właściwie drabince metalowej, do kabiny takiego olbrzymiego dźwigu. Anka, która zresztą nigdy nie oponowała przeciwko różnym pomysłom, w pewnym momencie mówi do mnie: - Mariusz, słuchaj, ja tam nie wejdę. Ja mówię - dlaczego? - Nie, ja się nie boję wysokości - mówi - tylko wiesz, ja mam tu wysokie obcasy, jak noga mi się poślizgnie, złamię obcas i nie dokończę tej piosenki. Oczywiście obcasu nie połamała, pomogliśmy jej wejść. Zresztą tam Panowie, którzy współpracowali z nami, ci opiekunowie tejże wystawy oczywiście, jeden z nich wszedł sam na górę, ja Ance pomagałem od dołu i jakoś tam wreszcie znalazła się w tej kabinie dźwigu, ale nie na tym się skończyły jej tortury, bo okazało się, że u góry był jakiś taki pomost i bardzo ładnie nam się to wszystko kadrowało, zresztą pogoda była fajna, słonecznie, i wpadliśmy właśnie na ten pomysł, przyznam się nawet sam, że to ja, żeby Anka po tym pomoście nam przewędrowała od jego końca jednego do drugiego. No i cóż? Spotkaliśmy się z dużą pretensją. Anka powiedziała - nie, dostanę zawrotu głowy i spadnę. Ale i tak weszła. Jak profesjonalista. Po prostu zrobiła to, czego od niej oczekiwaliśmy".
Witold Orzechowski
"Anię Jantar po raz pierwszy zobaczyłem bardzo, bardzo dawno temu na jakimś koncercie w Poznaniu, kiedy śpiewała jakąś tam piosenkę. Niespecjalnie nawet wtedy zwróciłem na nią uwagę, natomiast widziałem, że jest fajna i bardzo rytmicznie ruszająca się panienka na scenie. Rok, czy półtorej potem, przyprowadził mnie do państwa Kukulskich już wtedy, Janusz Kondratowicz i poprosił o zrobienie okładki płytowej dla Ani. Ania była niesłychanie wystraszona, ja od razu powiedziałem obydwu panom, którzy tam brali udział w realizacji tej płyty, aby zostawili ją samą, a ja postaram się zrobić jej kilka dobrych zdjęć. Pamiętam, jak dzisiaj, że miała jeansy, takie niebieskie jeansy, jeansy były wtedy bardzo modne, te jeansy były takie rozkloszowane, jak nosiła wtedy Janis Joplin. Tylko te jeansy były trochę za duże dla Ani. Ja miałem taki szeroki, wojskowy pasek, zdjąłem ten pasek, włożyłem jej w szlufki... zapiąłem bardzo mocno ten pas. Ania wsadziła dwa palce za ten pasek i od razu zrobiła się bardzo kowbojska scena".
Marek Karewicz
"Najśmieszniejsze jest to, że gdy miałam 8, 9, może 11 lat, trudno mi to w tej chwili odkurzyć w pamięci, to byłam Anną Jantar. Właściwie to wszystko, co mi się z Anią Jantar kojarzy, jest zapachem mojego dzieciństwa albo może powiedzmy raczej – wczesnej młodości. Trudno się było z tym pogodzić mojemu ojcu, mojej mamie też (...) Wtedy też Ania Jantar śpiewała tyle słońca w całym mieście, nie widziałeś tego jeszcze - popa" – to jest ważne, że nie było "popatrz, tylko popa -. I my po prostu szalałyśmy z moją siostrą, jak słuchałyśmy tej Anny Jantar. I w końcu ojciec skapitulował, i postanowił zrobić mi niespodziankę, oczywiście nic mi o tym nie mówiąc. Któregoś dnia powiedział – czekaj po szkole, bo ktoś ważny przyjdzie, to będzie dla Ciebie coś istotnego. Ja w napięciu czekałam, nie miałam pojęcia kto to jest. Otworzyły się drzwi i w drzwiach stanęła Anna Jantar. Miała piękne włosy, długie, miała bardzo długie, piękne, takie czerwone paznokcie, taką kolorową w grochy kieckę. Wyglądała dokładnie tak, jak w Opolu na scenie. Ja po prostu oszalałam, ja po prostu wiedziałam, że muszę być też Anną Jantar. W każdym razie, jeżeli myślę o Ani Jantar, jeżeli przypominam sobie ją, to wtedy w oczach staje mi moje całe dzieciństwo i cała moja wczesna młodość. To Opole i Sopot – to było takie fajne i takie wspaniałe".
Agata Młynarska
15 minut z Krzysztofem Krawczykiem o Ani
- Kiedy i w jakich okolicznościach poznał pan Anię?
- Osobiście poznaliśmy się na festiwalu Opole'74. Ania tam otrzymała jakąś nagrodę - w każdym razie wylansowała przebój. W związku z tym była organizowana konferencja prasowa przez Jej ówczesnego menadżera - p. Zepa, który dzisiaj jest kierownikiem VOX - u. On zorganizował tę konferencję i tam rozmawialiśmy ze sobą. Później na podobnej konferencji spotkaliśmy się w Sopocie - było to rok później. Ania była ciągle uśmiechnięta, bez przerwy żartująca, powiedziałbym pewna tego, co robi, co śpiewa, bardzo życzliwa ludziom. Jednym słowem - osoba bardzo ciepła wewnętrznie, taki typ człowieka, który ma w sercu zapalone zielone światło dla innego człowieka, obojętnie kto to jest. W tym czasie ja również startowałem. Latem 1977 roku spotkaliśmy się na wakacjach w Domu ZAIKS - u w Ustce. Ania była tam z rodziną. Razem z nimi chodziłem na plażę, na spacery. Tam zwróciłem uwagę, że nie była już taka beztroska i wesoła, jak na początku, kiedy zaczynała. Nie wiedziałem co na to wpłynęło - czy sprawa dojrzałości i zdania sobie sprawy, jak ciężko utrzymać pozycję, która została zobligowana przez publiczność, nagrody, złote płyty, wyróżnienia, czy też wynikało to z czegoś innego.
- Czy pamięta pan jakąś anegdotę związaną z Anią?
- Jeśli chodzi o anegdotę z Anią, to jakoś nie mieliśmy czasu, bo może to dziwić, ale kontakty, nie tylko z Anią, bo także z innymi artystami, są tak rzadkie, że wstyd się przyznać. Spotykamy się co 2 - 3 lata, ale przy spotkaniach się tego nie czuje. Istnieje jakaś więź psychiczna między ludźmi, którzy się lubią - to samo miało miejsce w wypadku moim i Ani. Prywatnie myśmy się bardzo lubili i szanowali, czego dowodem jest moja ostatnia z Nią rozmowa...
Przed wyjazdem do Ameryki była pełna życia. Tak pełna, jak nigdy, mówiła, że jest bardzo szczęśliwa. Ja w tym czasie nagrywałem w studio piosenkę "To, co dał nam świat". Piosenka została nagrana w maju 1979 r., czyli przed wyjazdem Ani do Ameryki. Ona była nagrana specjalnie dla męża Ani. Z piosenki "To, co dał nam świat" publiczność sama zrobiła utwór poświęcony Ance. Tak się złożyło, że utwór ten został zaprezentowany na antenie w marcu'80. To był czysty przypadek, że kiedy podawany był komunikat, iż Anna Jantar zginęła w katastrofie lotniczej, któryś z redaktorów wziął to z półki i powiedział: patrzcie, tu jest taka prorocza piosenka i puścił ją. Dlatego ludzie zrozumieli, że ja załamany tragedią śpiewam tę piosenkę i jest to ukłon z mojej strony w kierunku dobrej koleżanki z estrady.
W ogóle cała ta historia jest dla mnie niezrozumiała, bo ja nie czuję braku Ani. Cały czas mi się wydaje, że Ona jest gdzieś daleko na długim wyjeździe zagranicznym. Bardzo długo to do mnie nie docierało. Pierwsza moja reakcja była zwyczajna, ludzka. Później, jadąc samochodem, przeżyłem to w samotności, tak jak się reaguje na śmierć najbliższego człowieka. Później, proszę sobie wyobrazić - nie byłem na pogrzebie. Ja nie chciałem być na pogrzebie. Dziś tylko nie pozwala mi zrozumieć fakt, że śpiewam na koniec koncertu "To, co dał nam świat", a ludzie odbierają to w dalszym ciągu po swojemu.
Ania w miarę pobytu za granicą tęskniła coraz bardziej za dzieckiem i tak się spieszyła... Gdyby wówczas Ona się tak nie spieszyła, to Ona byłaby dzisiaj z nami. To był tylko przypadek - ktoś zrezygnował w ostatniej chwili i Ona wsiadła na jego miejsce po to, żeby być jak najszybciej przy dziecku i jednocześnie przy Jarku. Ania wracała do Polski, do dziecka, do męża, do rodziny...
"Rozmawialiśmy z Anią o dalszych planach. Ona miała poważne ambicje, aby rozwijać się, iść jakoś naprzód. Oczywiście rzeczą piosenkarki jest po prostu śpiewać piosenki, ale ona myślała też o jakiś innych formach - może w filmie, może chciała przygotować jakieś większe widowisko estradowe ze specjalnie napisaną muzyką, też ze specjalnie dobranym repertuarem. Mi się wydaje, że ta tragedia jej nagłej śmierci właśnie polega na tym, że to zostało przerwane, że osoba szalenie utalentowana - piosenkarka, która zarówno wokalnie, jak i jej gusta się zmieniały. Była po prostu na takiej drodze rozwoju, po prostu Dopiero wstępowała w to, co mogła zrobić najlepsze. To zostało właśnie brutalnie przerwane tą katastrofą i możemy mówić o niej tylko w tych kategoriach, że to, co zrobiła, to było, przynajmniej ja tatak sądzę, znając jej ambicje i zamiary, że był to po prostu zaledwie początek jej drogi i żebyśmy pamiętali o tym, że wielu rzeczy po prostu nie zdążyła zrobić".
Witold Orzechowski
"Annę Jantar zobaczyłam po raz pierwszy osobiście w jednym z teatrów warszawskich. Byłam wtedy na sztuce "Trojlus i Kresydi". Do dziś nie mogę sobie darować, że nie podeszłam, nie poprosiłam o rozmowę, o autograf. Ale, sami państwo wiecie, byłam początkującą reporterką, nie chciałam się naprzykrzać, tym bardziej, że pani Ania była w towarzystwie męża i kilku innych osób. Jedno jest pewne, że była naprawdę śliczna i bardzo, bardzo miła. Szczupła i wysmukła, w szarej marynarce i takich samych spodniach. Długie, kręcone i puszyste kasztanowe włosy. Duże, ciemne oczy i śliczny, ujmujący uśmiech. Na tyle piosenkarek, aktorem widzianych przeze mnie "na żywo" Ona jedna potrafiła mnie zafascynować i oczarować swoją naturalnością, młodzieńczością i świeżością. Inne mają na sobie tony makijażu, są wprost wytapetowane. Ania była tak delikatnie wymalowana, tak tylko, dla podkreślenia urody - jak potrafią tylko największe hollywoodzkie gwiazdy, że właściwie człowiek zgaduje - jest umalowana czy taka śliczna?
Od tego momentu zaczęła się moje fascynacja Jej Osobą, słuchałam każdego Jej wywiadu w radiu, w telewizji, oglądałam wszystkie Jej programy, czytałam artykuły... Zdołałam kupić parę płyt i wszystko nagle brutalnie się urwało... Pamiętam, że słuchałam wtedy nocnego programu i nagle... usłyszałam wśród wielu nazwisk ofiar katastrofy lotniczej - Jej nazwisko... To było tak nagłe, że nie mogłam uwierzyć... Dopiero kolejne radiowe dzienniki utwierdziły mnie w przekonaniu, że odeszła od nas nie tylko utalentowana piosenkarka, ale po prostu: śliczna, wesoła, młoda Dziewczyna i cudowna Matka. Bardzo chciała synka - Marcina. Dobrze się jednak stało, że urodziła córeczkę, która - być może - w przyszłości zastąpi "Bursztynową Anię" i również będzie śpiewać. Pragnę tego ja i wszyscy wielbiciele Anny Jantar, którzy zawsze będą o niej pamiętać".
Jolanta Budzyń
Wspominam swoje dziecko, a nie gwiazdę
Z Haliną Szmeterling, mamą Anny Jantar, rozmawia Marek Zaradnik
- Jakim dzieckiem była Ania?
- Była miłym i grzecznym dzieckiem, ale psocić tez potrafiła. Gdy coś zbroiła, chodziła za mną, obiecując, że już nigdy tego nie zrobi, byle tylko otrzymała to, co było jej zabronione. Była bardzo wrażliwa. Miała bujną fantazję. Lubiła wymykać się z domu do koleżanek, ale dużo czasu nie miała, bo przecież musiała ćwiczyć. W sumie nie miałam z nią żadnych problemów wychowawczych.
- Kiedy ujawnił się jej talent?
- Bardzo wcześnie. Byliśmy bardzo zaprzyjaźnieni z rodziną Urlichów. On był dyrygentem, a jego dzieci chodziły do szkół muzycznych. Jego córka Ania Skalska była potem dyrektorem szkoły muzycznej w Koninie, a syn Marek tragicznie zginął. Oni obserwowali moją Anię, gdy miała zaledwie 4 lata i chodziła do przedszkola muzycznego przy Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej prowadzonego przez panią Firlejową. - To dziecko jest bardzo muzykalne, trzeba nim dalej właściwie pokierować - mówiła pani Firlejowa. Woziłam ją tam na zajęcia, które odbywały się dwa lub trzy razy w tygodniu. Ania jako pierwsza z całej grupy dzieci została wytypowana na instrument muzyczny, na fortepian, do pani Waszko. Tam chodziła aż do pójścia do szkoły muzycznej, a więc prawie trzy lata. Pani Waszko była nią zachwycona. Mówiła, że ma świetny słuch.
- Mogła więc zostać znaną pianistką?
- Tak myślałam, ale okazało się, że Ania miała za małą rękę i gra sprawiałaby jej trochę kłopotów. Ale nie było z nią kłopotów, aby uczyła się i ćwiczyła. Aż do 13., 14. roku życia. Wtedy jej już się po prostu nie chciało. Uczyła się u prof. Andrzeja Saturny. Z jego rodziną też byliśmy zaprzyjaźnieni. Tak naprawdę przestała grać, gdy zaczęła śpiewać.
- Czyli?
- Chyba gdzieś w maturalnej klasie.
- A nie próbowała połączyć tego, aby jednocześnie grać na fortepianie i śpiewać?
- To jest trudny okres, kiedy młodą osobą nie można już manipulować. Ania wtedy poczuła, że może trochę zarobić, a dla młodej dziewczyny było to ważne. Miała już własne potrzeby i wydatki, a mnie nie było stać na wszystko. Zaczęła wyjeżdżać na koncerty, a przecież chodziła jeszcze również do normalnej szkoły średniej.
- Uczyła się w VIII LO, ale go nie ukończyła. Dlaczego?
- Tego nie pamiętam, bo ona trochę to kryła przed nami. Naukę w każdym razie przerwała.
- Ale maturę zdała?
- Tak.
- Ale już nie w "Ósemce"?
- Nie. Wiem, że największe kłopoty miała w szkole z fizyką. Potem zdawała na studia na Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie. To było straszne. Leżałam w szpitalu poważnie chora i ona do mnie zadzwoniła, że zdała z piątą lokatą. W komisji byli m.in. Hanka Bielicka, Kazimierz Rudzki i Aleksander Bardini. Nie byłam zadowolona z tego, że wyrywa się na studia do Warszawy. Po kilku dniach przyszła na uczelnię społeczna komisja i zrobiła selekcję. Okazało się, że mogło zostać przyjętych tylko 10 lub 12 dziewcząt, ale Ania spadła na 13. miejsce, bo pierwszeństwo miały dzieci robotników i dzieci wiejskie. Ówczesny rektor tej szkoły Władysław Krasnowiecki powiedział wtedy do niej, by się nie martwiła i startowała w przyszłym roku.
- Ale Ania już drugi raz nie zdawała na tę uczelnię?
- Już wtedy znała Jarka i już jeździła a trasy. Była samodzielna. Potrafiła śpiewać, choć ja zawsze powtarzałam: śpiewać to możesz u cioci na imieninach, ale powinnaś mieć jakiś konkretny zawód. Z początku nie traktowałam tego poważnie. Pierwszy raz wystąpiła w Gnieźnie. Pamiętam, że konferansjerkę prowadził wtedy Bogdan Paluszkiewicz. To był mąż mojej kuzynki. Gdzieś ją usłyszał i zaproponował występ. Wtedy zadzwonił do mnie i powiedział: Co wy wyprawiacie? Dlaczego jej nie szkolicie? Przecież Ania ma wspaniały głos. Ania wtedy obrosła w piórka. Organizator z estrady Marian Kancek zaproponował jej koncerty w różnych miejscowościach. Była szczęśliwa, że może utrzymać się z tego, co lubi robić najbardziej.
- Od śmierci Ani minęło tyle lat. Jak Pani spogląda na to, że pamięć o niej jest wciąż żywa wśród Polaków?
- To jest niesamowite, że po 30 latach wciąż tak jest. Natomiast ja wspominam ją głównie jako swoje dziecko, a nie jako gwiazdę. To, że zginęła, bardzo przeżyłam. Matka będzie ten ból nosiła do końca życia. Tym bardziej, że jej stosunek do mnie był bardzo serdeczny. Po mojej chorobie pomogła mi i zabrała mnie do Warszawy. Potem urodziła się Natalia i od początku była ze mną, bo Jarek i Ania wiele wyjeżdżali, więc tak naprawdę ja ją wtedy wychowywałam. Choć mogłam powiedzieć: wracam do Poznania, stwierdziłam, że obojętnie, co będzie - zostaję. Po prostu zrezygnowałam z własnego życia. Ale tego nie żałuję, bo Natalia jest dla mnie bardzo dobra.
- Natalia jest podobna do Ani?
- Jest bardzo emocjonalna i wrażliwa. Ania była taka sama. Sposób bycia, gesty, sposób poruszania to ma po Ani. Tak jak i ona emanuje ciepłem. Gdy się źle poczuję, potrafi poruszyć niebo i ziemię. Ma dobrego męża. Są dziesięć lat po ślubie, mają dwoje dzieci, a oni zachowują się tak, jakby wczoraj wzięli ślub. Natalia jest dobrą matką. Dużo czasu poświęca dzieciom. Dla niej dzieci są najważniejsze.
Marek Zaradnik
O ANNIE JANTAR
Nie powinno nigdy w jakiejkolwiek gazecie zabraknąć papieru na wzmiankę o Ani Jantar. A jednak często tak się dzieje. Redaktorzy szanujący ludzi zasłużonych powinni im poświęcać jak najwięcej czasu. Ten tekst jest jeszcze amatorski, ale może doczeka się ukazania w którymś z najbliższych numerów "Kameny".
W dniu 14 marca br. (1985 - przyp. P.) minęła piąta rocznica tragicznej śmierci znakomitej piosenkarki Anny Jantar. Ania była człowiekiem wielkiego serca i za to wciąż jest kochana. Urodziła się w Poznaniu 10 czerwca 1950 r. Ukończyła szkoły muzyczne i spróbowała śpiewać. Jej pierwsze kroki to: "Nurt", "Oktawa", "Od nowa", "Polne kwiaty", wreszcie "Waganci". "Waganci" przynieśli jej sporo przebojów z początku lat siedemdziesiątych. Wylansowała wtedy: "Razem z tobą", "Co mogę jeszcze mieć", "Szła noc", "Co ja w tobie widziałam" i in.
Z "Wagantami" współpracowała przez ponad dwa lata; wreszcie się usamodzielniła. Zaczęto ją cenić, choć jej życie wcale nie było łatwe. Bardzo dużo pracowała. Przyszły wyniki tej pracy: nagrody w Opolu, Sopocie, Kołobrzegu, tournee po Europie, nagrody w Castlebar, Dreźnie, Villach czy Lublanie. Jej piosenki cieszyły się ogromną popularnością. Wymienię tylko parę tytułów: "Nie wierz mi, nie ufaj mi", "Tyle słońca...", "Za wszystkie noce", "Moje jedyne marzenie".
Większość przebojów Ani przypisuje swoją popularność kompozytorowi niezwykle utalentowanemu - Jarosławami Kukulskiemu (mąż A. Jantar).
W latach 1978 - 79 Ania starała się bardziej trafnie dobierać piosenki dla siebie, a potem od siebie najpiękniej jak potrafiła darować je innym.
Zaczęła współpracę z "Perfectem" i "Budką Suflera". Leader "Budki Suflera" - Romuald Lipko, skomponował dla Ani piosenkę "Nic nie może wiecznie trwać", która później zdobyła miano przeboju 1979 roku.
Ania zginęła w piękny, marcowy dzień, któż by się spodziewał tej tragedii?
W dwa lata po śmierci Ani R. Lipko powiedział w jednym z wywiadów: "Kto wie, kim byłaby Ania, gdyby żyła..." Ale Ania nie żyje. Została po niej głęboka i nieskończona otchłań w pamięci wielbicieli i wszystkich ludzi. Na jej grobie leżą ciągle świeże kwiaty. To piękne mieć tak wielu przyjaciół.
W Warszawie działa jedyny w Polsce klub Anny Jantar rozprowadzający zdjęcia, płyty i inne materiały dotyczące piosenkarki. Z inicjatywy klubu odbyła się już wystawa poświęcona Annie w Warszawie, w Lublinie (1 - 14.XII.1984 r.) i w innych miastach.
A na zakończenie chciałabym podziękować ludziom, którzy nie dają zaginąć pamięci o Ani i Redakcji, która w bardzo dużym stopniu mi pomogła.
Bożena Anna Krawczyk
Lublin
"Znałyśmy się oczywiście bardzo długo, bo jeszcze z czasów poznańskich, gdyż obie byłyśmy z Poznania. Początkowo ta przyjaźń była... polegała na tym, że po prostu były spotkania od czasu do czasu. Na przestrzeni ostatnich dwóch, trzech lat ona się szalenie zawęziła. Nie, nie polegało to na tym, że dlatego że z Poznania.
Ania... Strasznie trudno mi mówić o tym: była. W ogóle trudno mówić, bo uczucia, o uczuciach się mówi najtrudniej. Ja w ogóle mam taki stosunek do śmierci, tak negatywny, że po prostu jej nie akceptuję. Zresztą pewne jest, że śmierć nie dotyczy w żadnym momencie nas, ponieważ kiedy jesteśmy my, nie ma śmierci, kiedy jest śmierć - nie ma już nas. A ja się z nią po prostu generalnie nie zgadzam (...)
Ani śmierć jest drugą śmiercią w moim życiu taką bardzo osobistą, a pierwszą mojej najbliższej przyjaciółki. Była to druga osoba w moim życiu, która mówiła do mnie Halusia. Pierwszą jest moja mama, a mówi tak zwyczajnie, normalnie – Halusia. Ania mówiła śmiesznie. Dla mnie, dla mnie ona jest, oczywiście mam świadomość, że nie ma, ale jest. To jest takie szalenie typowe, kiedy się mówi, że ktoś jest koleżeński, że jest człowiekiem... ale to nie jest na tej zasadzie. Ania rzeczywiście, przynajmniej w moim przypadku, okazała bardzo wiele serca, zwłaszcza w moim okresie takim trudnym. Nie jest ważne dlaczego trudnym, ale Ania jedyna była ze mną cały czas. Zresztą to było jeszcze nie tak dawno… Co? To, że chodziłam w jej kożuchu? To, że było bardzo wiele takich momentów dobrych, bliskich, szczęśliwych? Trudno mówić przykładami. Poza tym miała tę cechę, dość rzadką chyba, niemówienia źle o ludziach. Była po prostu życzliwa".
Halina Frąckowiak
"(...) jestem ogromnym smakoszem i myślę, że dzielę kobiety na te, które potrafią robić ruskie pierogi i na te, które nie potrafią robić ruskich pierogów. Dalej - na te, które potrafią zrobić chłodnik litewski i na te, które nie potrafią zrobić chłodnika litewskiego (...) Niemniej jednak są kobiety, których się nigdy nie zapytałem o to, czy potrafią robić ruskie pierogi czy chłodnik litewski. Są kobiety, które wspominam, bez względu na wszystko, z ogromną rzewnością i nawet bym powiedział - ze wzruszeniem. Myślę tutaj głównie o Annie Jantar, z którą wiele pracowałem i właściwie mogę tylko powiedzieć same dobre rzeczy i boję się, żebym za bardzo tutaj się nie rozrzewnił, więc może po prostu wysłuchacie państwo mojej piosenki - "Co zrobimy z tą miłością", którą Ania nagrała do jednego z programów zarejestrowanych w Ogrodzieńcu".
Jerzy Milian
"Kiedy byłam małym chłopcem, była taka piosenkarka, która była nie tylko piękna, ale wspaniale śpiewała. Ja marzyłam o tym, żeby tak, jak ona, stać się kiedyś piosenkarką i organizowałam na klatce schodowej w swoim bloku festiwale. Trzymałam wtedy w ręku skakankę, na której przedtem skakałam bardzo dużo, a wieczorem trzymałam w ręku tę skakankę i tak śpiewałam sobie: tyle słońca w całym mieście, nie widziałeś tego jeszcze - popatrz. I to jest taka piosenka, która powoduje, że nawet w deszczowy dzień słońce świeci".
Agnieszka Maciąg
"Bardzo mi miło przypomnieć sobie Anię, którą bardzo lubiłem! Myślę, że wszyscy ją bardzo lubili, bo niczego nie udawała. Była takim naturalnym, bardzo uśmiechniętym, że tak powiem, stworzeniem, bo przecież to była różnica wieku już wtedy, dlatego pozwalam sobie na takie określenie. Ale była jednocześniem, potem z latami, coraz bardziej dojrzałą artystką. Świadomą. I właśnie ona była typowym przykładem piosenkarki wiecznie uśmiechniętej, i to było bardzo potrzebne. Uśmiech jej było czuć również w piosence. Uważam, że ona zostawiła tyle radości i słońca, że ją trzeba z uśmiechem wspominać. Mimo że tak krótko, zostawiła po sobie bardzo trwały ślad w piosence".
Jerzy Połomski
"Ania była człowiekiem czynu. Nigdy nie zadowalała się osiągniętymi sukcesami. Z biegiem lat coraz więcej koncertowała i coraz więcej nagrywała, sięgając po coraz to nowy, odmienny, inny repertuar. Sprawdzała go - jednocześnie i siebie - przed publicznością krajową i zagraniczną. Często występowała w różnych programach telewizyjnych. Telewidzowie polscy długo będą jeszcze zapewne pamiętać Jej recitalowy program nakręcony w 1977 r. dla Studia 2 z okazji wręczenia Jej drugiej "Złotej Płyty" przez "Polskie Nagrania" za longplay "Za każdy uśmiech".
W miarę upływu czasu śpiewała coraz bardziej dojrzale, przykładając jednocześnie coraz większą wagę do tekstów wykonywanych przez siebie utworów. Dbała o to, by były możliwie jak najbardziej osobiste, by mogła przekazać poprzez nie siebie, swoje marzenia, smutki i radości. Wykonywanymi przez siebie utworami chciała nie tylko bawić, ale i wzruszać. Moim zdaniem udało się to Jej osiągnąć. Starczy, że wymienię tytuły niektórych nagranych przez Anię utworów: "Baju baj, proszę pana", "Radość najpiękniejszych lat", "Tylko mnie poproś do tańca", czy też w ostatnim okresie: "Moje jedyne marzenie", "Gdzie są dzisiaj tamci ludzie", "Tak dobrze mi w białym", "Pozwolił nam los" i "Nic nie może wiecznie trwać".
Taką też pozostała w ostatnim nagranym w swej krótkiej karierze utworze, zatytułowanym "Spocząć".
W ciągu ostatnich dwóch lat odniosła Ania wiele dalszych sukcesów zagranicznych. W 1978 roku, na festiwalu "Made in Hungary" w Budapeszcie, wyśpiewała pierwszą nagrodę dla piosenki "Let me stay", a na festiwalu Interstudia w Helsinkach - drugą nagrodę dla piosenki "Tylko mnie poproś do tańca", uzyskując w obydwu przypadkach uznanie i krytyki, i publiczności. Gorąco przyjmowali Jej recitale słuchacze Szwecji, Czechosłowacji, NRD, UDA i Włoch.
Ujmowała ich nie tylko głosem i muzykalnością, ale także szczerością wypowiedzi, niekłamanym wdziękiem i bezpretensjonalnością. A taka była Ania nie tylko na scenie, lecz i w życiu prywatnym. Taką też jest na singlu w utworach z filmu "Grease", a przede wszystkim na ostatnim nagranym przez siebie longplayu dla firmy "TONPRESS", zatytułowanym po prostu "ANNA JANTAR".
W słoneczne przedpołudnie dnia czternastego marca 1980 roku wracała Ania do domu, z kolejnego tournee po USA. Natalia stęskniona za Matką już od wczesnego ranka żyła zbliżającym się spotkaniem z Nią. We troje (z córką i Mamą Anny) pojechaliśmy na lotnisko, by powitać Anię. Niestety, nie dane nam było uścisnąć Jej jak zwykle...
Zginęła tragicznie, prawie u progu domu, będąc w najlepszym okresie rozwoju swego talentu. Pozostawiła w bólu nie tylko nas, ale także niemałe grono swych wielbicieli...
Była uroczym, prostolinijnym, szczerym i pełnym radości życia człowiekiem. Posiadała cenny dar przezwyciężania własnych smutków i problemów, na rzecz niesienia radości innym, w śpiewanych przez siebie utworach. Taką pozostanie Ania na zawsze w mej pamięci i taką też zapewne pozostanie w pamięci tych wszystkich, którzy pokochali Ją i Jej piosenki".
Jarosław Kukulski
- Marek Zaradniak - W niedzielę o godzinie 17 zaśpiewa Pani w poznańskiej Arenie z okazji 65 - lecia "Głosu Wielkopolskiego". Tego dnia minie 30 lat od tragicznej katastrofy lotniczej, w której zginęła Anna Jantar. 8 listopada 1968 roku wystąpiłyście razem w poznańskim klubie "Nurt". Czy pamięta Pani ten koncert?
- Maryla Rodowicz - Tego nie, ale Anię z różnych koncertów, szczególnie telewizyjnych, pamiętam doskonale. Wtedy się ich grało bardzo dużo. Ania była gwiazdą. Na zmianę wygrywałyśmy plebiscyty popularności.
- M.Z. - Na czym, Pani zdaniem, polega fenomen jej popularności?
- M.R. - Na jej wdzięku i tym, że niczego nie udawała. Była bezpośrednia i naturalna, a poza tym miała piękny głos.
- M.Z. - Mówi Pani, że na zmianę wygrywałyście plebiscyty popularności. Czy gdyby Ania żyła, dziś byłybyście rywalkami, czy przyjaciółkami?
- M.R. - Rywalkami na pewno nie, aczkolwiek - mimo sympatii - w tej branży jednak traktuje się wszystkich jako konkurencję. Na pewno byłaby moją konkurentką. A ponieważ wtedy była bardzo lubiana, więc myślę, że nadal, jeśliby śpiewała, byłaby lubiana.
(...) i gdzieś myślę - oj, tak - "Nic nie może wiecznie trwać". I zaraz mi się z tą piosenką mi się skojarzyła Bydgoszcz, hotel "Brda", gdy po koncercie wróciliśmy do hotelu i stoimy przy recepcji, słyszymy, że była katastrofa i Ania Jantar zginęła. I moja pierwsza myśl: Boże, dlaczego ona? I właśnie tak pomyślałam. Jest to ostatni jej wielki przebój, jaki śpiewała w Polsce tuż przed wyjazdem do Stanów wtedy - "Nic nie może wiecznie trwać". I jakieś takie refleksje smutne miałam (...)
Irena Jarocka
"Pracowaliśmy z Anką niezbyt długo, bo zdołaliśmy nagrać z nią tylko trzy utwory. Nie bardzo fortunny był tytuł pierwszego utworu, w zestawieniu z tym, co się stało. Ja jestem w jakiejś szczególnej sytuacji i mam do niej szczególny sentyment i pamięć o niej, ponieważ był to pierwszy utwór, który napisałem dla kogoś spoza Budki i stał się on dużym przebojem w Polsce. Anka go tak po prostu świetnie wyśpiewała, że chyba bardzo pomogła kompozycji. W momencie, kiedy wchodziła do studia była tak przygotowana i tak miała wszystko opracowane, że rola kompozytora, czy kierownika muzycznego nagrania ograniczała się w zasadzie do kontroli czysto technicznej przebiegu samej rejestracji wokalu, a nie do jakichś ustaleń o interpretację, o sposoby śpiewania. Ona zwyczajnie po prostu wiedziała jak to robić. (...) Była szalenie dokładna w pracy od samego początku. Od momentu, kiedy otrzymywała utwór, gotową kompozycję jako propozycję ode mnie, aż do samego nagrania miała pełną kontrolę nad tym, co sie z tym utworem dzieje, jak on ma być zrobiony. Oczywiście, nie ograniczało się to do tylko do jej sugestii, pozostawiała całkowicie mi sprawę aranżu, pozostawiała mi całkowicie sprawę instrumentacji. Natomiast, na przykład ćwiczyła wokal i przygotowywała się do nagrania, mając wcześniej troszeczkę podkład na kasecie i nie dlatego, żeby sobie sprawę ułatwiać, bo to jest w końcu bardziej pracochłonne zrobić odstęp od nagrania podkładu, a potem do rejestracjo wokalu, ale po to, że chciała naprawdę być świetnie przygotowana, żeby w momencie, kiedy wejdzie do studio nie było z nią najmniejszego kłopotu, żeby nikt zwyczajnie nie stracił pół godziny więcej pracy tylko przez to, że ona nie bardzo wie, jak ma zaśpiewać takie, czy inne miejsce, jak to ma być. Ja się niejednokrotnie radziłem jej, czy powiedzmy taki charakter instrumentacji, taki charakter podkładu bardziej będzie dla niej odpowiedni czy inny i ona zawsze miała zdanie, nie pozostawiała "a zrób to, zobaczymy". Zwyczajnie zawsze wiedziała, jakby to chciała widzieć i miała coś do powiedzenia na temat tego, co się dzieje z nagraniem. To ważne, bo wielu wokalistów zapomina o tym, przychodzą na gotowe, czekają właściwie na puszczenie taśmy, na rejestrację swoich śladów".
Romuald Lipko
"Mija w tym roku 35 lat (w 1991 r. – P.) od tamtych, niezapomnianych dni czerwcowych i październikowych, które przywróciły nam oddech po stalinowskiej zimie. W Klubie Pracowników Kultury przy ulicy Kantaka w Poznaniu pod wodzą dziennikarzy "Głosu Wielkopolskiego" - Zygmunta Jabłkowskiego i Juliana Mikołajczaka rozwijały swe skrzydła kozie Pegazy - "Poznańskie Koziołki", zaś na łamach "Głosu" powstał samodzielny organ MIK'a - "Fermęty". Wreszcie 10 marca 1957 roku w bołach wprawdzie, ale wśród radosnych uśmiechów wszystkich poznańskich satyryków, narodził się kolczasty "Kaktus".
Wtedy też poznałem Józka Szmeterlinga, przeszczepionego na poznańską glebę lwowskiego batiara, brata - łatę, znakomitego konferansjera i recytatora. Ożenił się z poznanianką, panną Haliną Surmacewiczówną i został ojcem parki uroczych dzieci. Romek, jak na przedstawiciela płci brzydkiej przystało, nie był zbyt urodziwy, za to córeczka Ania, wzbudzała zachwyt przyjaciół Józka. Jak długo jednak można się entuzjazmować urodą 5 - latki, kiedy ma się dwadzieścia kilka lat?! Inne sprawy i inne dziewczyny chodziły nam po głowie (...)
Tymczasem trzeba się było całkiem serio (niestety!) zająć się uprawą poznańskich pyr. Rzadko okraszane uśmiechami życie płynęło nam od ich sadzenia do wykopków. Jaśniejszą gwiazdką na ponurym, gazetowym firnamencie stała się wizyta przyszłego mistrza oboju, studenta PWSM, Jarosława Kukulskiego. Znudzony przedmuchiwaniem owego instrumentu, Jarek zaproponował nam (tzn. Włodkowi Ścisłowskiemu i mnie) pisanie tekstów do jego genialnych (niewątpliwie, bezwzględnie!) kompozycji. Robiliśmy, co się dało, ale sukcesy nie były oszałamiające. Później Jarek wyjechał do Zielonej Góry, żeby dmuchać w obój w tamtejszej Filharmonii i wszelki słuch po nim zaginął...
Wkrótce okazało się, że nasz współpracownik nie zasypywał gruszek w popiele. W "Zielonej" wziął wstępnym szturmem big - beatową grupę "Jolanie", przechrzcił na "Wagantów" i zgłosił się do nas po kolejne teksty. Mimo że grupę przejął pod swoją komendę niezwykle obrotny organizator, Marian Kancek, triumfalna droga "Wagantów" przez Polskę prowadziła raczej przez peryferyjne ośrodki...
Pewnego dnia, pod koniec lat sześćdziesiątych, zjawił się znów Jarek Kukulski z prześliczną dziewczyną. - To będzie nasza solistka! - powiedział. spojrzałem z zachwytem, ale nie skojarzyłem wówczas dojrzewającej do dorosłego życia Ani z pięciolatką, wdrapującą się z trudem na kolana Józka Szmeterlinga. Jarek zaczął teraz wchłaniać nasze teksty jak odkurzacz, ale mało z tego było radości, bo z nagraniami w Poznaniu były ogromne kłopoty. Zwróciłem się wówczas z prośbą o pomoc do mego wypróbowanego warszawskiego przyjaciela: muzykologa, multiinstrumentalisty, a przede wszystkim znakomitego kompozytora, życzliwego ludziom Mateusza Święcickiego.
Jakaż była moja radość, gdy 19 kwietnia 1969 roku Maciek napisał do mnie: "Być może dzisiaj - na Musicoramie - spotkam Pietrzykowskiego i zamówię u niego to nagranie "Wagantów".
Pan Sławomir Pietrzykowski przejął niebawem pieczę nad zespołem. Zaczęły powstawać pierwsze nagrania: "Pędzą białe konie chmur", "Na tej ziemi pozostać chcę" i... "Co ja w tobie widziałam". Ówczesny kierownik studia "Rytm", Andrzej Korzyński, znakomity zresztą kompozytor muzyki rozrywkowej, posłuchał uprzejmie pierwszych utworów, ale podziwiał raczej Anię, jej głos i urodę. Dopiero trzecia piosenka poruszyła go wyraźnie: - Masz, dziewczyno, prawdziwy przebój! - powiedział. I tak właśnie zaczęła się wielka, a przecież tak krótka kariera Ani.
W 1976 roku Kukulscy zapraszają mnie do Sopotu, gdzie Anna Jantar otrzymuje swoją pierwszą złotą płytę. Razem z żoną, Hanią, pomagamy nieco szczęśliwej mamie, bo pięciomiesięczna Natalka stanowczo też chce zaśpiewać na estradzie, skoro zapomina się o niej w wózeczku... Któż mógł się wówczas spodziewać, że już za kilka lat córka Ani dokona takiej rewolucji w piosence dziecięcej!
Wielki znawca muzyki rozrywkowej, Dariusz Michalski, w tomie "Za kulisami przeboju" pisze: "Regulamin Złotej Płyty zastrzega, że ten sam numer katalogowy nie może być powtórnie nagrodzony", ale... Ale - to już jest moje zdanie - tak nie powinno być. Mimo rzekomego kryzysu fonografii, płytę i kasetę "Bal moich lalek" Natalii Kukulskiej "Muza" sprzedała w ciągu niespełna dwu lat w nakładzie 700 000 egzemplarzy, tytuł ten wart jest już więc co najmniej 5 Złotych Płyt, a nie jedną!
Lech Konopiński
"Najpierw poznałem Jarka Kukulskiego, z którym spędziłem wakacje w Ustroniu Morskim i zaczęliśmy rozmawiać na bardzo różne tematy. Była przy tym Ania Jantar, no i to była właściwie taka przyjaźń. Ania nie była jeszcze wtedy popularna, razem byliśmy w Bułgarii moim samochodem i pomyślałem, że to słońce bułgarskie tak bardzo, bardzo przypiekało, że postanowiłem napisać piosenkę "Tyle słońca w całym mieście" (...) Ta piosenka żyje do dzisiaj i jest wykorzystywana w serialach, np. w "Brzyduli", nawet jest sygnałem w telefonach komórkowych. Ja pisałem tylko dla wykonawców, których lubiłem, z którymi się przyjaźniłem, z którymi by łączyły mnie jakieś wspólne poglądy na muzykę, na sposób życia. Dlatego właśnie zaprzyjaźniłem się z Anią Jantar.
Ja ją poznałem, kiedy była bardzo młodą dziewczyną. To był rok chyba siedemdziesiąty drugi albo trzeci i pierwszą piosenkę napisałem dla niej właśnie w siedemdziesiątym trzecim. To było "Tyle słońca w całym mieście", później była "Cygańska jesień" pisana do filmu "Brunet wieczorową porą", "Radość najpiękniejszych lat", "Koncert na deszcz i wiatr", "Dzień bez happy endu" i kilka innych. I gdyby nie ten straszliwy wypadek, ten niepotrzebny wyjazd do Stanów, śpiewanie tam w knajpie w Chicago, i ten tragiczny wypadek lotniczy, to by była gwiazda na miarę europejską. Ona zresztą brała udział w kilku festiwalach międzynarodowych, zdobywała nagrody i przechodziła taką metamorfozę. Od takiej nieśmiałej dziewczyny, która boi się zaśpiewać, z którą kiedyś reżyser wyrzucił z estrady opolskiego festiwalu , bo coś nie podobało mu się - uczesanie jej czy coś. A później okazało się, że piosenka, którą ona śpiewała, stała się ogólnopolskim przebojem. No i dzisiaj pamięta się Annę Jantar, a tego reżysera - Janusza Rzeszewskiego (...) nikt nie pamięta. Sądzę, ponieważ ją blisko znałem, to chciałbym powiedzieć, że to była dobra matka. Niedługo cieszyła się tym swoim macierzyństwem, dlatego, że miała Natalia chyba trzy lata, kiedy Ania odeszła od nas, ale do dzisiaj Anna Jantar dla wielu z nas jest taką prawdziwą przyjaciółką na tamtym świecie. O niej się mówi, o niej się pisze, przypomina się jej płyty. Zresztą wyszło teraz kilka płyt z piosenkami Ani Jantar. Ja sie cieszę, że ta twórczość naprawdę żyje. To nie są rzeczy, które były dobierane tak, jak leci, tylko ona po prostu była bardzo staranna w wyborze piosenek. Pisali dla niej różni kompozytorzy, różni autorzy. Najwięcej chyba Jarek Kukulski skomponował, ale był i Waldemar Parzyński, Piotrek Figiel, Lipko też w późniejszym okresie na tej ostatniej płycie, która jakby była zapowiedzią tragedii - "Nie ma piwa w niebie", "Nic nie może wiecznie trwać". Rozmawiałem o tym wiele razy z jej mamą i z Jarkiem, i potwierdzają te przypuszczenia, że było coś takiego. Ja na tę płytę nie chciałem nic napisać. Nie wiem dlaczego. Ale prawie wszystkie piosenki mówią o odejściu z tego świata do innego.
Muszę powiedzieć, że ja bardzo przeżyłem tę wiadomość o tej katastrofie. Nie chciałem uwierzyć w to, mimo że Jarek do mnie zadzwonił. To była sobota, śnieg padał i ja wyszedłem, i chciałem kupić gazetę , bo "Sztandar Młodych", w takim sobotnim wydaniu, wydrukował listę pasażerów. Ja do końca nie wierzyłem, przeszedłem z Mokotowa do Śródmieścia i wreszcie gdzieś tam na ulicy Wilczej, w takim małym kiosku dostałem ostatni numer "Sztandaru Młodych". I bałem się otworzyć gazetę. Na drugiej stronie była ta lista i oczywiście łzy, rozpacz, wszystko się potwierdziło. Zostały piosenki, na szczęście".
Janusz Kondratowicz
"Dzisiaj pragnę przypomnieć państwu głos, a także największe przeboje Anny Jantar. Czynię to nie tylko ze względów sentymentalnych, bo przecież Ania Jantar była lubiana nie tylko przez słuchaczy. Lubiło ją środowisko, tzw. branża - twórcy piosenek, muzycy, radiowcy. Ania Jantar była pełną radości życia młodą, efektowną kobietą, ale równocześnie dojrzałą piosenkarką, która w swojej artystycznej działalności potrafiła utrafić w gusta odbiorców, nie tracąc najczęściej pozytywnych ocen krytyki. Miała w osobowości coś, co każe o niej pamiętać, mimo upływu czasu. W piosence bez przerwy lansowane są nowe mody, kierunki. Rodzą się - albo lansowane są - nowe gwiazdy i gwiazdeczki, ale przecież nagrania, piosenki, przeboje Anny Jantar są zawsze chętnie słuchane. Zatrzymajmy się (...) w naszym codziennym zabieganiu i przypomnijmy sobie piosenki Anny Jantar z dekady, która była jej dekadą - z dekady lat 70 - tych".
Witold Pograniczny
Z Piotrem Kuźniakiem rozmawia Elżbieta PODOLSKA
- Niewątpliwie ważnym momentem było dla pana spotkanie z Anną Szmeterling, która potem przybrała pseudonim Jantar.
Mogę powiedzieć z całą pewnością, że to ja ją odkryłem i namówiłem do śpiewania w "Szafirach". Kiedy zespół się rozpadł Ania próbowała śpiewać w studenckim klubie "Nurt". W tym czasie przyjechał na występy zespół "Waganci" (...) Po jednej próbie przystała do "Wagantów", a później dostałem od niej list, który pieczołowicie przechowuję. Napisała w nim, że dzięki mnie nauczyła się śpiewać, że teraz terminuje już w zawodowym zespole i że bardzo by chciała, abym i ja w nim występował.
- I tak oto wkrótce został Pan w "Wagantach" śpiewającym gitarzystą. Któregoś wieczoru do klubu "Nurt" Anka Szmeterling przyprowadziła Jarka Kukulskiego, który zaproponował mi współpracę. (...)
- Czyli były także następne pechy?
Anka Jantar zdążyła już zrobić karierę solową, a ja jeździłem po Skandynawii, grając w lokalach. W 1980 roku (w 1979 r. - przyp. P.) spotkałem Jarka Kukulskiego w Ustroniu. Namówił mnie, żebym z Anią nagrał płytę w duecie. Otworzyła się więc dla mnie szansa, że być może wreszcie w Polsce wypłynę. W marcu siedziałem już prawie na walizkach, aby wracać do kraju. Aż tu nagle nadeszła wiadomość o katastrofie samolotu, w której zginęła Anna Jantar. Znowu pech. Może wtedy gdyby doszło do nagrania tej płyty z Anką, inaczej by się wszystko potoczyło.
Anię pamiętam jako ogromnie sympatyczną, wesołą bezpośrednią i bezkonfliktową dziewczynę. Bardzo ładną, utalentowaną i urokliwą. Na scenie miała ogromne powodzenie, bo też i kilka przebojów miała, które publiczność lubiła słuchać.
Kiedy sie poznaliśmy Ania była juz po okresie współpracy z "Wagantami" i miała już jakiś przebój pt. "Co ja w tobie widziałam".
W tym właśnie czasie do mojego zespołu zgłosił sie Jarek Kukulski z propozycją współpracy.
Przystałem na to i zaczęliśmy koncertować po Polsce z dużym powodzeniem.
Jarek był bardzo operatywnym jej menagerem, miał ogromne zdolności organizacyjne, no i wielki talent kompozytorski, więc Ania skazana była na sukces.
Edward Hulewicz
- Maria Szabłowska - Annę Jantar pamiętam jeszcze z czasów, kiedy nazywała się Anna Maria Szmeterling. Nie była żoną Jarka Kukulskiego, ale była solistką zespołu Waganci i Jarek komponował dla niej te pierwsze przeboje. I w ogóle ona była bardzo zaprzyjaźniona z radiem (...) I potem ta wielka popularność Anki. Ona naprawdę w latach 70. była kimś, kogo dziś nazywa się megagwiazdą. Ona się zupełnie, ale to zupełnie nie zmieniła, mimo że tłumy gdzieś tam za nią biegały, błagały o autografy itd. Ona była do tego stopnia popularna, że jak ścięła sobie włosy w pewnym momencie, to Polska dyskutowała czy to słusznie, czy niesłusznie, że Anna ścięła włosy, ale Anka uznała, że niesłusznie, że ścięła i potem zaczęła zapuszczać włosy znowu.
- Krzysztof Szewczyk - Była osobą bardzo sympatyczną, przyjacielską, koleżeńską i przed jej ostatnim wyjazdem do Stanów pamiętam, jedliśmy kolację, to była wtedy dyskoteka "Nimfa" nad Wisłą. Umawialiśmy się, gdy wróci, zrobimy kolejny program nocny w Polskim Radiu i sporządzaliśmy listę płyt, które Ania miała przywieźć ze Stanów (...) Ania była taka, jak w piosenkach, które śpiewała.
Krzysztof Krawczyk: "Jak nagraliśmy tę piosenkę, w ogóle nie związaną, to było dużo wcześniej, chyba ze 2 albo 3 tygodnie przed śmiercią Ani Jantar. Po prostu Andrzej przyszedł, już nie pamiętam do kogo, do życzliwych osób w pierwszym programie i mówi - tu jest taka piosenka - "To, co dał nam świat", a on mówi: ja jeszcze nie przesłucham tego teraz, ale połóż na wierzchu na przygotowanej do zagrania stercie tych taśm. No i tutaj ta straszna wiadomość, która nas wszystkich po prostu załamała, powaliła. I on chce czegoś szukać, bierze tę pierwszą piosenkę - "To, co dał nam świat", tak jakoś intuicyjnie patrzy, a to tak jakby napisane ku pamięci Ani Jantar. Anna Jantar w taki tragiczny sposób od nas odeszła, nam nadzieję do lepszego świata. Po prostu z Jarkiem nie wiedzieliśmy, on był tak zbolały. Zaczęliśmy po prostu pić wódkę, pić wódkę, takie nocne picie dwóch zrozpaczonych, a szczególnie jeden, i teraz po tej piosence wydarzyło się tyle różnych dramatów i tragedii w moim życiu (...)"
"Dla nas po stracie Ani ten świat stał się mniej barwny"
Z Jarosławem Kukulskim, kompozytorem, mężem Anny Jantar, o początkach znajomości z nią i rozkwicie jej kariery rozmawia Marek Zaradniak
- Jak poznaliście się z Anią?
- Miałem wtedy zespół "Waganci". Była to grupa o charakterze rockowo-folkowym. Chcieliśmy go trochę ubarwić pod względem i urody, i głosu, bo tworzyli go do tej pory sami chłopcy. Zrobiliśmy casting, na który zgłosiło się sporo dziewczyn, a wśród nich Ania, o której wcześniej powiedział mi znajomy, że warto zwrócić na nią uwagę, bo śpiewała trochę w Od Nowa, trochę w Nurcie. I rzeczywiście, ze wszystkich kandydatek Ania niewątpliwie najlepiej śpiewała, a do tego miała najwięcej wdzięku i uroku. Została wokalistką zespołu "Waganci" i takie było nasze poznanie.
- Wkrótce została Pana żoną.
- W niecałe dwa lata później.
- Jaka była Ania, co w niej Pana ujęło?
- Wszystko. Przede wszystkim naturalność i spontaniczność, była wesoła, pełna życia i mądra. Zaimponowała mi swoją mądrością. Jeżdżąc wspólnie na koncerty, mieliśmy dużo czasu na rozmowy. Miała przecież dopiero 19 lat i wspaniałe podejście do życia i sporą wiedzę o nim. To nas bardzo zbliżyło. Rozmawialiśmy o poezji, o muzyce, o różnych stylach. O tym, co jej się podoba i czym się najbardziej fascynuje. To nas zbliżyło i w krótkim czasie zostaliśmy małżeństwem.
- W pewnym momencie postawiliście na działalność solową Ani...
- Wróciliśmy z tournee po ZSRR i zespół się rozpadł. Postanowiliśmy, że postawimy na indywidualną działalność. Zdecydowałem się popracować nad Anią, znaleźć jej repertuar, a Ania zajęła się sobą.
- Kto wymyślił pseudonim Anna Jantar? Słyszałem, że reżyser dźwięku Sławomir Pietrzykowski.
- Rozmawialiśmy w rodzinnym gronie na ten temat. Sławek był naszym opiekunem, konsultantem i nagrywał nas dla studia Rytm. Z wielu propozycji, jakie mu przedłożyliśmy, najbardziej podobał mu się pseudonim Jantar i na tym stanęło. Doszliśmy do tego, że ładnie brzmi i łatwo go wymówić. A poza tym świetnie się kojarzy - z jantarem, czyli polskim bursztynem.
- Ania była bursztynową dziewczyną polskiej piosenki?
- Była wtedy drogim kamieniem, aczkolwiek wtedy jeszcze niewielu poznało się na niej. I rzucano nam różne kłody pod nogi, ale chyba siła młodości i wiara w to, że osiągniemy swój cel spowodowały, że udało nam się przebić.
- W pewnym momencie znów był zespół.
- Były różne grupy. "Pressing", "Extrawaganci", Grupa 6. Były to zespoły montowane na wyjazdy zagraniczne, aby było wiadomo, że to nie zbieranina z ulicy tylko konkretni muzycy.
- Co się zmieniło, gdy pierwszy krążek Ani - "Tyle słońca w całym mieście" - stał się "Złotą płytą"?
- Wszystko. Nasze życie artystyczne zaczęło się zmieniać już gdy jako "Waganci" nagraliśmy przebój "Co ja w tobie widziałam". Piosenkę tę napisałem z poznaniakiem Leszkiem Konopińskim, który nas wspierał i pisał wiele tekstów. Był też i jest naszym wielkim przyjacielem. Kilka dni temu zbudziłem się chyba o trzeciej w nocy i z wielką przyjemnością wysłuchałem po raz kolejny tej swojej piosenki.
- Nadal słychać ją w radiu?
- Ta piosenka po prostu narobiła tyle szumy na listach przebojów i w świecie big-beatu, że ludzie przychodzili na nasze koncerty głównie dla tej jednej piosenki i nieraz musieliśmy wykonywać ją po cztery, pięć, sześć razy. Równie często rozbrzmiewała w radiu. Nie było tak jak teraz, że jakąś piosenkę można usłyszeć raptem raz w tygodniu.
- Przed spotkaniem z Panem znalazłem w internecie informację, że Ania z piosenką "Za każdy uśmiech twój" miała reprezentować Polskę na Festiwalu Eurowizji. Warunkiem było to, aby Polska stała się członkiem Europejskiej Unii Nadawców EBU. Niestety, Polska członkiem EBU wtedy nie została i na Eurowizję nie pojechaliście. To prawda?
- Może były to jakieś zakulisowe działania Pagartu? Nic o tym nie wiem. Owszem, mieliśmy pojechać pod koniec życia Ani do Brighton, gdzie moje dwie piosenki wygrały ogólnoświatowy konkurs piosenki ogłoszony przez Anglików. Ania miała zaśpiewać piosenkę "My Baby Waits For Rainy Days", która do tej pory jest trochę mało popularna, a na tamte czasy była bardzo nowoczesna i bardzo hitowa i pewnie dlatego wygraliśmy. Nie pojechaliśmy, bo stało się to, co się stało. A poza tym katastrofa samolotu spowodowała, że festiwal odwołano.
- Byliście małżeństwem artystycznym. Kto kogo bardziej inspirował. W pewnym momencie mówił Pan, aby Ania szukała też piosenek u innych kompozytorów.
- Sam starałem się, aby inni dla niej też pisali i to ci, którzy się wtedy liczyli: Piotr Figiel, Antoni Kopff, Marek Sart czy Waldemar Parzyński. Uważałem, że będzie lepiej ze względów prestiżowych, gdy dla niej będą pisali ludzie o takich nazwiskach i z taką pozycją, żeby nie myślano, iż tylko mąż pisze i ją lansuje.
- Czy są nagrania, które nie były dotąd publikowane?
- Jest wiele nagrań, które rzadziej gościły na antenie albo nie spodobały się, bo nie pasowały stylistycznie, a które nie były gorsze, po prostu inne. Sam ze zdziwieniem mówię: Boże, kiedy to było nagrywane? Nieraz fani przysyłają mi utwory, których nie pamiętam.
- Mija 30 lat od śmierci Ani, a jej piosenki codziennie można usłyszeć. To swoisty fenomen na polskim rynku muzycznym.
- Ania jako poznanianka nie miała wstępu do tamtejszego studia Polskiego Radia, bo kto inny królował. Dużo nagrywaliśmy w Katowicach albo w Warszawie, gdzie mieliśmy studio na każde życzenie. Jeżeli można cokolwiek klasyfikować to, co się stało z życiem Ani, Natalii i moim, jeżeli można brać coś pod uwagę jako zadośćuczynienie za stratę, jaką wszyscy ponieśliśmy, to właśnie to, że Ania wciąż żyje w tych piosenkach, które cały czas są grane i żyje w sercach tylu ludzi. Dla nas po stracie Ani ten świat stał się mniej barwny. Myślę, że byłby inni i dla Natalii i dla wnuków - Jasia i Ani. Opowiadamy im o Ani, jak wyglądała, jak śpiewała. Puszczamy im nagrania, clipy i tak w sercach wnuków Ania też jest obecna, a one pytają, jaka babcia była.
Marek Zaradniak
"Było to po oczywiście tragicznej katastrofie, w której zginęła Ania Jantar. I tak bardzo chciałam coś dla niej, która była moją przyjaciółką, dla jej upamiętnienia dodatkowo, bo państwo ją kochają i słuchają muzyki, ale ja, jako blisko niej osoba, chciałam, żeby jeden z koncertów - "Debiuty" właśnie nazywał się jej imienia. I nagroda jest, oczywiście, to przyjęto. Ja miałam jeszcze jedną propozycję taką, która nie została zrealizowana, bo nie znalazłam wtedy przychylności i jakiejś takiej wspólności w tej sprawie, a mianowicie, żeby ulice nazwać imieniem artystów, których już nie ma, piosenkarzy, których już nie ma. W Warszawie to się nie udało. Może w Opolu?
"Tyle słońca w całym mieście"? Jakżeż mogę nie pamiętać? Pamiętam wszystkie piosenki Ani, które śpiewała. Pamiętam jej wielkie występy, kiedy miała w brzuszku Natalię i śpiewała w Sopocie. Jak bardzo ciężko to przechodziła. Każdą piosenkę, którą śpiewała Ania, wykonywała ją w taki sposób, jakby jak nie wiem do niej się przygotowywała, a byłam świadkiem, kiedy dostałyśmy... Była Irenka Jarocka, Ania Jantar, Ulka Sipińska i ja, i trzeba było nagle to nagrać. I Ania, jakby ją w środku nocy wyrwać, tak samo by zaśpiewała, jakby była nie wiem jak przygotowana. Taką miała lekkość, łatwość, taki promyk w głosie".
Halina Frąckowiak
Maria Szabłowska: "Do kącika idola przyszedł kolejny list od 20 - letniej Moniki z miejscowości Wykroty, która jako mała dziewczyna wraz ze swą kuzynką Brygidą bawiła się w udawanie piosenkarzy. Mikrofonem była rączka od skakanki, a obie dziewczynki, blondynki, kłóciły się o to, by zostać Anną Jantar. I otóż pewnego dnia, wykorzystując nieobecność rodziców w domu, Monika ufarbowała włosy farbą plakatową, ciemnozieloną. Włosy wyglądały okropnie, nie wspominając już o sukience i pokoju, ale tego dnia kuzynka bez słowa zgodziła się, bym została Anną Jantar".
Krzysztof Szewczyk: Z Kędzierzyna Koźla pisze p. Andrzej Sz. W okresie popularności tej piosenki trwała w kraju akcja "Sojusz świata pracy z kulturą i sztuką". Zostałem wtedy specjalnie wyróżniony i zaproszony do Warszawy. Podejmowano mnie w Ministerstwie Kultury i Sztuki. Zaproszono też na wieczór baletowy do Teatru Wielkiego, gdzie w loży rządowej zostałem przedstawiony ministrowi kultury óczesnego NRD. W nagrodę zostałem też przyjęty bez egzaminu na Uniwersytet Śląski. W jego cieszyńskiej filii, na dyskotece, podczas której królowała właśnie piosenka "Tyle słońca w całym mieście", poznałem swoją wielką miłość".
Jarek Kukulski zaproponował, że może byśmy pojechali w trasę z Anką Jantar. To była decyzja bardziej chłopców chyba niż moja, nie dlatego, żebym ja się wzdragał, tylko ja byłem zaangażowany w chęć wyjazdu do Ameryki (...) I rzeczywiście został przygotowany cały repertuar i zaczęliśmy z tą Anią grać, która okazała się zupełnie inną osobą. To było jedno z tych takich odkryć, które z reguły ludzie show businessu mają... I to jakąś mega gwiazdę... Ona była wtedy po prostu... Nie umiem tego na dziś przełożyć, ale to było coś więcej niż dzisiejsze gwiazdy - Sylwia Grzeszczak. To była Barbara Streisand tamtych czasów gdzieś na Polskę. (...) Każda piosenka wielkim hitem była i tak dalej. I w obejściu takim codziennym się okazało, że jest to dziewczyna, która po kolejnym koncercie, który kończył się o godzinie 22, 23 byliśmy w hotelu, przyjeżdżamy do hotelu i ona nas zaprasza wszystkich i robi u siebie kanapki w pokoju, herbatę grzeje grzałką w metalowym kubku. I siedzimy i sobie gadamy. Równa dziewczyna. Szybko okazało się, że to jest członek gangu naszego, że jej się podoba ten nasz kozacki tryb życia, to, że klniemy jak szewce, ale nie znieważamy ludzi (...) Nasz stosunek do muzyki, że my potrafimy zagrać z pełnym oddaniem jej muzykę, chociaż tak naprawdę należymy do zupełnie innego świata i co innego nas rajcuje. Ona coraz chętniej chciałaby uczestniczyć w takich rzeczach jak nasze. (...) W ogóle chyba była zmęczona sytuacją, w jakiej się znalazła, bo ona już tak na dobrą sprawę... Bycie gwiazdą w tamtych czasach w Polsce to było z jednej strony być nadczłowiekiem i mieć naprawdę łatwe życie - wejść do sklepu i dostać wszystko bez kolejki itd. Ale też, jednocześnie, jest to pewna monotonia - gra się koncertów 40 czy 50 w ciągu miesiąca, bo takie były to liczby i gra się w kółko piosenkę "Tyle słońca w całym miescie". Bo to była eskalacja znajomości, że ona na koncertach stawała, jak była jakaś solówka, ja miałem zagrać na gitarze, którą musiałem grać bardzo cicho, bo to właśnie był ten typ muzyki. Ania odwracała się tyłem do widzów i zaczynała robić różne dziwne miny, wygłupiać się, czy nas rozśmieszała. I w którymś momencie już, jak byliśmy bardzo blisko, powiedziała, żebym ja skomponował jakąś piosenkę dla niej. I to zaowocowała ostatnią piosenką, jaką ona nagrała, czyli "Spocząć", ale w międzyczasie byliśmy w Katowicach nagrywać 5 chyba piosenek Jarka Kukulskiego i jedną z nich, Tośka Kopffa piosenkę, "Ktoś między nami". I ona powiedziała, że chce, żebym ja to zaśpiewał. Ja powiedziałem, że ja w ogóle nie śpiewam, mi to się nie udaje. Ona była zakochana w takim zespole Doobie Brothers. I ona stwierdziła, że w którymś momencie, kiedy ja śpiewam, mam podobny głos do Michaela McDonalda. On jest oczywiście wokalistą fantastycznym, a ja nie, ale ona dostrzegła podobieństwo i jej się to zamarzyło, żeby to był ten głos. Ja mówiłem jej - weź kogoś innego, tam rzucałem nazwiska różne - Bogusia Meca, innych. A nie, nie - to masz być ty. I ja właściwie znalazłem się w studio trochę w jak naprawdę w obcym świecie, jak na balu u jakiegoś króla, którego w ogóle nie przewidywałem. I tak się stało, że ta piosenka się strasznie ludziom spodobała. Trochę mi to przeszkadzało, bo ja chciałem uchodzić za drania, który w takich rzeczach nie bierze udziału. I ja w ogóle później stałem w jakimś takim trend show, w czapeczce, taki przystojniak łażący, ale rzeczywiście, do dziś jestem szczęśliwy, że do tego doszło, do tego nagrania. To mówię otwarcie.
Zbigniew Hołdys
(...) napisałem dla niej piosenkę "Dlaczego nikt nie kocha nas", co zresztą było fenomenalnym doświadczeniem. Pani Anna jechała akurat do Katowic i błyskawicznie wpadła do studia na Malczewskiego, dosłownie na pół godziny. Zaśpiewała fantastycznie, w towarzystwie orkiestry Andrzeja Trzaskowskiego, świetnego kompozytora i jazzmana. A później ta katastrofa... (...)
"Przylot Okęcie 80" został napisany po katastrofie lotniczej, w której zginęła Anna Jantar. Jedną z jej ostatnich piosenek była nagrana ze mną "Dlaczego nikt nie kocha nas" z tekstem Bogdana Olewicza. "Przylot Okęcie 80" to chyba jedyny przypadek, w którym mój utwór wylądował na półce, był zakaz emisji przez wiele lat. Trudno do końca zrozumieć powody. Ale był znak zapytania wokół tej katastrofy, nie chciano jej zbytnio nagłaśniać, temat był wyciszany.
Mikołaj Hertel